Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

42-latkowi z dnia na dzień przestały funkcjonować nerki. Jedynym ratunkiem był przeszczep

Beata Dzwonkowska
pixabay
Tomasz Kowalski (imię i nazwisko zmienione-przyp. red.) ponad miesiąc temu przeszedł przeszczep nerki. Od zmarłego, młodego dawcy z Bydgoszczy. Dzięki nowej nerce może normalnie funkcjonować. Stare przestały działać bez ostrzeżenia, w kwietniu ubiegłego roku.

b]Nerki z dnia na dzień przestały działać
Pan Tomasz (42 lata) mieszka w gminie Rzewnie. Ma żonę i dwie córki. Jeszcze na początku ubiegłego roku nic nie wskazywało na to, że rodzina będzie musiała zmierzyć się z groźną chorobą. Oboje małżonkowie pracowali, wychowywali córki.

- W kwietniu ubiegłego roku złapało mnie przeziębienie. Tak mi się przynajmniej wydawało, że to tylko przeziębienie. Bolała mnie też czasem głowa i miałem wysokie ciśnienie. Wszystko zrzucałem na pracę - zaczyna opowiadać pan Tomasz. - Poszedłem do lekarza rodzinnego. Pani doktor po zbadaniu mnie powiedziała, że to zapewne problem z nerkami. Postawiła trafną diagnozę, jak się później okazało. Zgłosiłem się do makowskiego szpitala. Tam, po serii badań, potwierdziły się najgorsze obawy. Nerki nie działały i w zasadzie nie było szansy, że ponownie zaczną działać. Dowiedziałem się też, że nerki nie muszą boleć, że problemy z nimi nie muszą się objawiać w jakiś charakterystyczny sposób. Nie wiadomo za to dlaczego nagle odmówiły współpracy.

- Całe nasze życie wywróciło się do góry nogami. Mąż musiał przestać pracować, często czuł się bardzo słabo i przesypiał całe dnie - mówi żona pana Tomasza, Monika.

8 kwietnia pan Tomasz był na pierwszej dializie. Dializa usuwa z organizmu produkty przemiany materii i wodę, których nie mogą usunąć nerki, oczyszcza krew z toksyn, wypłukując przy okazji cenne witaminy z organizmu. Jest jednak niezbędna, o czym przekonał się pan Tomasz.

- Byłem dializowany trzy razy w tygodniu. Po dializach często źle się czułem, byłem słaby i zupełnie bez sił, o powrocie do pracy nie było mowy. Jedyną dla mnie szansą był przeszczep. Lekarze powiedzieli mi, że jeżeli znajdzie się dawca, powiadomią mnie, musiałem być stale pod telefonem. - Mieliśmy spakowane częściowo rzeczy, potrzebne dokumenty, każdego dnia modliliśmy się o cud. Ale wiedzieliśmy, że możemy na ten cud czekać wiele długich lat - mówi pani Monika.

Znalazł się dawca
Cud zdarzył się szybciej niż przypuszczali. Dokładnie 22 stycznia tego roku, czyli po dziewięciu miesiącach
dializowania. - Pojechałem na godzinę 6 do szpitala na standardową dializę. Nagle do sali wszedł lekarz i powiedział, że jest dla mnie dawca i czy wyrażam zgodę na przeszczep. Powiedziałem, że tak. I tyle. Lekarz wyszedł załatwiać formalności, a do mnie nie docierało tak naprawdę, że właśnie dostaję szansę na nowe życie - pan Tomasz kręci głową na wspomnienie tego dnia. Kontynuując dializę, zadzwonił do domu.

- Dzień wcześniej wróciłam późno wieczorem z pracy, więc jak mąż dzwonił po godzinie 6 z tą ważną informacją ja po prostu jeszcze spałam. Mąż nie mógł się dodzwonić, więc zadzwonił do córki. Ta przyszła mnie obudzić. Mówi "mamo, tata dzwoni i mówi, że znalazł się dawca". Nie wierzyłam, dopiero jak sam mi to powiedział. Usiadłyśmy we trzy z córkami na łóżku i płakałyśmy ze szczęścia - wspomina ze wzruszeniem pani Monika. Kiedy przyszła ta wyczekiwana chwila zupełnie nie wiedziała co ma robić. - Okazało się, że męża od razu zabiorą do Bydgoszczy, gdzie jest dawca. Ja miałam zawieźć mu rzeczy. Kręciłam się po domu, nie wiedząc od czego zacząć, mimo że miesiącami przygotowywałam się na tę chwilę. To były takie emocje, że trudno je opisać - mówi pani Monika.
Pan Tomasz został karetką przewieziony do Bydgoszczy, jeszcze tego samego dnia została wykonana operacja.

Zacząłem nowe życie
Po 14 dniach pacjent wrócił do domu. A dzisiaj? - Czuję się dobrze, ale jeszcze trochę czasu minie zanim pójdę do pracy. Mam poczekać rok, chyba że znajdę pracę przy biurku. Najważniejsze, że nie muszę stale jeździć do szpitala na dializy, mogę wyjechać i nie martwić się o to, że jestem daleko od szpitala - opowiada o swoim nowym życiu pan Tomasz. Stale jest jednak pod kontrolą lekarzy i musi brać leki zapobiegające odrzuceniu przeszczepu. Dodatkowo jest na specjalnej diecie, ma dbać o siebie, uprawiać sport.

Państwo Kowalscy przyznają, że do czasu choroby nie zastanawiali się nad transplantacją.- Słuchaliśmy o tym w telewizji, wtedy mówiłam, że dobrze, że takie operacje się robi, ale sama nie potrafiłam
stwierdzić czy zgodziłabym się na oddanie narządu zmarłej, bliskiej mi osoby - przyznaje pani Monika. - I wtedy
życie postawiło mnie w odwrotnej sytuacji. Ktoś mi bliski potrzebował narządu. Dostał go od osoby zmarłej. Nie
wyobrażam sobie, jak trudną decyzję musiała podjąć rodzina tego zmarłego młodego człowieka.

- Teraz zupełnie mamy inne zdanie na temat przeszczepów. Ale to nadal jest trudny temat. Mam jednak nadzieję, że nasza historia spowoduje, że inni zaczną na ten temat myśleć. Bo choroba lub tragiczny wypadek może spotkać każdego. I wtedy trzeba będzie dokonać wyboru - mówi pan Tomasz.

- Dla naszej rodziny choroba była ogromnym przeżyciem. Ale wiele nas nauczyła i udowodniła jak bardzo jesteśmy sobie bliscy. Obie córki były gotowe oddać nerkę swojemu tacie. Ale inaczej kiedy rodzic oddaje narząd dziecku, niż dziecko rodzicom. Dzieci mają całe życie przed sobą, więc tak naprawdę nie braliśmy tej opcji pod uwagę - przyznaje pani Monika.

- Ale świadomość, że dzieci tak bardzo chciały się dla mnie poświęcić jest niezwykłym uczuciem - dodaje pan Tomasz.

od 12 lat
Wideo

Protest w obronie Parku Śląskiego i drzew w Chorzowie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na makowmazowiecki.naszemiasto.pl Nasze Miasto